ALE - 20% - kod: biegambotakwyszło

piątek, 4 kwietnia 2014

9. PZU Półmaraton Warszawski - krótki opis

Zbierałem się i zbierałem, aby napisać krótką relację z 9. PZU Półmaratonu Warszawskiego. 

Jak wspominałem wcześniej nie miałem żadnego czasowego celu. Moim celem było ukończenie. Tak, ukończenie. Trochę to wydaję się może i dziwne u osoby, która ma na koncie już kilka półmaratonów i dwa maratony. Niestety przez ostatnie problemy zdrowotne (ciągle nie wiem co mi jest, najprawdopodobniej astma, ale wszystko wyjaśni się po badaniach, które już niebawem).

Już w domu, po przebudzeniu czułem bieg. Zawsze gdzieś on siedzi we mnie. Idąc do metra i widząc podążających w tym samym kierunku innych biegaczy zaczynało do mnie jeszcze bardziej docierać, że to będzie wyjątkowy dzień. Z każdą kolejną stacją metro coraz bardziej wypełniało się osobami z numerami startowymi, z workami z pakietu startowego. Wszyscy wysiedli na te samej stacji - metro Centrum. Pociąg opustoszał. Następnie przesiadka do kolei. Peron cały wypełniony ludźmi. Podjeżdża pociąg. Jak myślicie, jak się nim jechało? Jako, że byłem z jednym z ostatnich szczęśliwców, którzy wsiedli, to z zewnątrz pewnie wyglądałem jakbym był rozgnieciony na szybie. 

Wysiadka na stacji Stadion i szybko do depozytów. Do startu była już niecała godzina. Szybka zmiana stroju i czas udać się w stronę startu. Krótka rozgrzewka i poszukiwanie znajomych. Niestety nikogo nie wypatrzyłem, za to wypatrzył mnie znajomy, który planował szybki bieg w granicach 1h:30m. 

Ustawiłem się w strefie 2h:00m  celem było dobiegnięcie bez żadnych problemów zdrowotnych oraz zejście poniżej 2h. 

Godzina 10 i start. Minęło ponad 10 minut zanim minąłem linię startu i spokojnym tempem pokonywałem pierwsze metry biegu. 

Pamiętam prawie każdą sekundę biegu, ale nie będę Was zanudzał wizytą w ToiToi-u, myślom jakie przechodziły mi przez głowę, gdzie przyspieszałem, gdzie zwalniałem, przejdźmy do końcówki biegu. 

Cały czas oszczędzałem siły na końcówkę, bieg miał się zacząć dla mnie po podbiegu na Agrykoli. Ten ponad 400m podbieg dał się wielu osobom we znaki. W al. Ujazdowskich starałem się uspokoić oddech, troszkę odpocząć i szykowałem się do finishu. Z każdym krokiem przyspieszałem, ale prawdziwy finish zaczął się od 18km. Dwudziesty i dwudziesty pierwszy kilometr przebiegłem o minutę szybciej niż pierwsze 17km. 

W końcu upragniona meta i wiecie co najbardziej utkwiło mi w pamięci z całego biegu?
Gdy dzieci stojące przy trasie wystawiały ręcę, aby przybić im "piątkę" i ich piękna, szczera radość gdy ktoś to zrobił. Ten widok był bezcenny.