ALE - 20% - kod: biegambotakwyszło

niedziela, 9 listopada 2014

"Slow jogging"

Kilka dni temu przeczytałem książkę "Slow Jogging. Japoński sposób na bieganie, zdrowie i życie" autorstwa Hiroaki Tanaki i Magdaleny Jackowskiej - Wydawnictwo Galaktyka.
Powiem szczerze, że bardzo sceptycznie podchodzę do tego typu rzeczy, ale po przeczytaniu książki mam wielką ochotę spróbować tego wszystkiego o czym piszą autorzy. Książka ma 60 stron, więc przeczytanie jej nie zajmie wielu godzin, dlatego też bardzo polecam tą lekturę. Czasami warto się zwolnić i spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy.
I tak właśnie dziś próbowałem pobiec przez chwilę w tempie "niko niko" na przebudzenie i wiem, że od czasu do czasu będę do tego wracał.
Niemniej jednak tą metodę biegania bardzo polecałbym wszystkim rozpoczynającym przygodę z bieganiem. Ma ono sprawiać przyjemność, a nie mamy od razu katować się treningami, które robią osoby biegające już dłuższy czas.

Gdybyście mieli dokładne pytania odnośnie slow joggingu to możecie w tej sprawie pisać Mateusz Jasiński - Bieganie stylem życia, który również współpracował przy tej książce

Bieg na Kasprowy

Bieg na Kasprowy - główny cel wypadu do Zakopanego, debiut w biegach górskich
Pierwsze kilometry do Kuźnic to spokojny bieg, lekko ponad 6min/km. Biegłem do ok. 2,5km, później był już marszobieg. Czułem w nogach, że mogę biec dalej ale grozi to całkowitym brakiem sił w granicach 6-7km, starałem się zaoszczędzić maksymalnie dużo sił na ostatnie ok. 3,5km, czyli odcinek od stacjo przesiadkowej kolejki na Kasprowy. Na ten punkt dotarłem po lekko ponad 43min i tu zaczęła się walka ze swoim organizmem. Nie pamiętam kiedy tak piekły mnie czworogłowe. Momentami zwalniałem maksymalnie, ale starałem się nie zatrzymywać. Niestety zaczęły pojawiać się momenty, gdy już musiałem to zrobić. Tempo siadało proporcjonalnie do wysokości na jakiej się się znajdowałem. Od pewnego momentu biegliśmy, a dokładnie mówiąc wchodziliśmy w chmurach, króre przykrywały szczyt. Im było wyżej, tym było chłodniej, a ja w krótkim rękawku, więc trzeba było się ruszać, dlatego przerwy były bardzo krótkie. Szybki odpoczynek dla czworogłowych, szybki masaż i dalej w drogę. Ostatni kilometr mija chyba najdłużej. Kolejne tabliczki, określające odległość do mety - 900m, 800m, 700m...200m, 100m mijały bardzo wolno - trwało to całą wieczność
Ostatnie 50-100m zasuwałem już głową, mięśnie piekły jakby nogi mi się paliły, ale widząc już metę musiałem jakoś dociągnąć.
Linia mety minięta z czasem 1h:43m:59,5s. Szybko do kolejki zjeżdżającej w dół. W budynku na szczycie czekał posiłek w postaci połowy banana i kubeczek ciepłego napoju. Czekając na kolejkę szybkie rozciąganie, dzięki któremu wszystkie bóle przeszły. Przemarznięty wsiadłem do kolejki, gdzie trafiliśmy na sympatyczne towarzystwo, dzięki nim podróż w dół minęła szybko. Ustaliliśmy, że z Kuźnic biegniemy w dół, aby się rozgrzać. Wysiadamy i biegniemy szybko w dół, czasami nawet poniżej 4min/km, co oznacza, że szybko się zregenerowałem i byłem gotowy na mocniejszy wysiłek. W domu szybka kąpiel i udaliśmy się na obiad do COS-u Zakopane.
Nie dostaliśmy medalu (dostawali go tylko najlepsi), szkoda, bo byłaby to fajna pamiątka, ale pakiet startowy wynagrodził wszystko.
Wiem jedno i ustaliliśmy już to, wracamy tam za rok!!! Zbieramy większą ekipę i chętnie połączymy to z dłuższym wypadem i wędrówkami górskimi, jacyś chętni?

I PZU Cracovia Półmaraton Królewski

Wyjazd do Krakowa początkowo miał być rekreacyjny i bieg jako zając, niestety plany się zmieniły i już wiedziałem, że biegnę sam. W między czasie wyszedł mi w sobotę pierwszy wyjazd na cmentarz przed świętami. Pobudka po 3 rano i ponad 300km dały się odczuć. O 23:45 wsiadałem i o 4:40 w niedzielę miałem być w Krakowie. Dzięki zmianie czasu mieliśmy jeszcze godzinny postój w Kielcach, aby wyrównać godziny podróży (bus jechał dalej do Zakopanego).

Ok. 5 rano byłem w Krakowie, przywitała mnie mgła, którą widzieliście na fotkach. Spacer po rynku, trasa już przygotowana, pracownicy obsługi powoli pojawiali się na rynku i kończyli przygotowania do biegu. Darmowa kawa na pobudzenie w McDonaldzie na Dworcu razem z bezdomnymi (czyt. mieszkańcami dworca), a później druga kawa i tosty na śniadanie już na Szewskiej. Następnie udałem się na stadion Wisły Kraków odebrać pakiet. Zostałem już tam na dłuższą chwilę, przebrałem się w strój do biegu i na niecałą godzinę złożyłem rzeczy w depozycie i udałem się na start. Idąc czułem lekki ból w achillesie i bałem się, że przeszkodzi mi on w normalnym biegu. Na szczęście po 2km rozgrzewki i kilku ćwiczeń sprawności biegowej ból przeszedł, bądź pod wpływem adrenaliny zapomniałem o nim. Oczekiwanie na start to najgorszy okres, czas płynie tak wolno, tym razem było podobnie.

W końcu wybiła 11, wystartowaliśmy. Początek wolny, pierwsze kilkaset metrów, patrzę na zegarek, a tam tempo ponad 5:50 - wolno. Za wolno! Trzeba przyspieszyć i pierwszy kilometr wszedł 5:17, kolejny już 5:10, a trzeci 5:04. Postanowiłem spróbować rozłożyć bieg na trzy 7km części i tak pierwsze 7km pokonałem w 35:47 (śr. 5:06), drugie w 34:54 (śr. 4:59), a ostatnie w 34:44 (4:58). Udało mi się, choć zadecydował o tym ostatni kilometr przebiegnięty w 4:48, gdy już nogi mi padały.

Przed biegiem zapoznałem się z profilem trasy i wiedziałem o jednym dłuższym podbiegu, na rynek, ale nie zauważyłem, że w sumie co chwilę będą podbiegi i zbiegi, bardzo dużo zakrętów o 180 stopni, które wybijały całkowicie z rytmu. Podobnie z kostką brukową, której także było sporo na trasie.

Czy miałem jakiś kryzys? Oczywiście, nie jeden. Kilka razy łapała mnie kolka, ale wystarczyło zwolnić na chwilę i przechodziło - na szczęście. Od 10km myślałem żeby się zatrzymać, ale zaraz pojawiała się myśl - zwolnij, ale się nie zatrzymuj! I tak robiłem do samej mety, choć nie zawsze
To zwalnianie mi wychodziło, bywało, że przyspieszałem . Także od 10km mocno chciało mi się siku, szukałem na trasie ToiToia, ale jakoś nie wypatrzyłem, więc albo zapominał o tym albo naprawdę ich nie było wzdłuż trasy.

Miałem ze sobą jeden żel, ale go nie użyłem, również nie skorzystałem z żadnego jedzenia i picia na trasie, jakoś nie czułem potrzeby, biegło mi się dobrze bez tego.

Wynik jaki osiągnąłem 1:46:30 jest ponad moje oczekiwania patrząc na to, że od ponad miesiąca w ogóle nie trenuję, przez dwa poprzedzające weekendy dostałem trochę w kość - Poznań Maraton i Bieg na Kasprowy - brak snu przez 31h (teraz jak to piszę to jest ich już 39), kilka kontuzji, które trzymają się mnie i nie chcą puścić.

Na koniec chciałbym podziękować kibicom na trasie, szczególnie tym na Rynku, przy których dopingu gnałem po 4:30/km, co odczułem jak ich tylko zabrakło, a także tym na mecie, gdy podczas mojego standardowego finishu na maksa, gdy widzieli, że gonię jeszcze dwie osoby dopingowali i dodawali sił.

Specjalne podziękowania także dla tych wszystkich, którzy życzyli mi powodzenia, choćby na fan page'u - nie będę Was wymieniał z imienia i nazwiska, wiecie o kogo chodzi - dodajecie mi sił, motywacji, dzięki Wam ukończyłem już kilka biegów podczas, których miałem ochotę zrezygnować, ale te Wasze życzenia zawsze dodawały mi motywacji do dalszej walki.

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem, ciekawe ile z was tu dotarło, aż korci mnie to sprawdzić, tylko w jaki sposób?
Wpiszcie w komentarzu na samym początku znak zapytania (?), jeżeli nie chcecie tego komentować to wystarczy sam - ?.

Teraz wracam już do Warszawy, siedzę w Polskim Busie i właśnie skończyłem opisywać Wam relację z biegu - ciężko robi się to na telefonie, ale przyzwyczaiłem się.

Jak dotrę do domu to wrzucę dane z zegarka na kompa, a później tutaj to zobaczycie jak to wyglądało.

"Płynę, jadę, biegnę"

cytat, który ostatnio zamieściłem na fan page'u pochodził z biografii braci Browlee - Alistair Brownlee i Jonathan Brownlee - brytyjskich trithlonistów, czołówka światowa.
od ponad roku myślę o starcie w triathlonie i po przeczytaniu tej książki myślę o tym jeszcze intensywniej.

wspaniała historia dwóch najlepszych brytyjskich triathlonistów ze ścisłej światowej czołówki opowieść w książce pokazuje, że je to dwójka zupełnie normalnych ludzi z pewną obsesją. Obsesją, którą jest triathlon, bez którego żaden z nich sądzę nie potrafiłbym normalnie żyć można dowiedzieć się o samym triathlonie, o ich dzieciństwie, jak doszli do tego co jest w chwili obecnej. Jeden z nich, Al jest mistrzem olimpijskim z Londynu, a jego brat Jony brązowym medalistą, gdzie rozdzielił ich najgroźniejszy rywal, hiszpan Javier Gomes. Obaj również przekazują wskazówki dla początkujących.

gorąco polecam wszystkim fanom triathlonu, ale nie tylko, może po przeczytaniu pojawi się gdzieś w Waszych głowach, aby tego spróbować w 2015 roku spróbuję podjąć się tego wyzwania, tylko muszę pożyczyć od kogoś rower chyba, że pojadę na jakimś Venturilo

to już 2 lata za mną

równo 2 lata temu, tj. 7/11/2012 wyszedłem po raz pierwszy pobiegać, zrobiłem wtedy 3,33km i normalnie myślałem, że padnę - pamiętam to bardzo dobrze.
przez te dwa lata, według danych z Endomondo Sports Tracker przebiegłem łącznie 3464,63km (w pierwszym roku 1697,27km, a w drugim 1767,36km).
kilometrów na pewno było więcej, gdyż nie wszystko wrzucałem na endo, a dwa - byłoby więcej gdyby nie kontuzje w tym roku i jak widać, bardzo mały kilometraż w okresach marzec-maj i wrzesień-listopad
od jutra startujemy z 3 rokiem oby zdrowie dopisywało