ALE - 20% - kod: biegambotakwyszło

niedziela, 7 czerwca 2015

Rzeźniczek - relacja (a niebawem relacja video - ok.30min)

(informacyjnie - w tekście jest trochę linków do filmików)

Na Rzeźniczka jechałem dzięki namowom Tomka i odkupionemu pakietowi od znajomego.

Początkowo zastanawiałem się czy dobrze zrobiłem, ale co tam, raz się żyję.

Przyszedł w końcu ten dzień, czyli piątek 5 czerwca, wsiedliśmy rano w samochód i ruszyliśmy w drogę do Cisnej.

Na miejsce dojechaliśmy po 17, od razu udaliśmy się na po pakiety. Czuć już było atmosferę biegowego święta w Bieszczadach jakim jest Rzeźnik i towarzyszący mu Rzeźniczek. Mijaliśmy albo kuśtykających Rzeźników albo osoby z pakietami na jego krótszego braciszka. Co ciekawe w pakiecie zamiast koszulki Rzeźniczka dostałem Rzeźnika - czyżby to jakiś znak?


Pakiety odebrane, piwo zakupione, można było jechać coś zjeść. Wylądowaliśmy w Wetlinie na zupie (Tomek pomidorowa, ja krupnik) i kopytkach (Tomek z bukietem surówek,a ja z frytkami, a co). Jeszcze szybkie zakupy w pobliskim sklepie i czas jechać na nocleg. Nocowaliśmy u rodziny Tomka w Baligrodzie.


Przed snem wybraliśmy się jeszcze na spacer po miasteczku rozprostować tak naprawdę nogi i troszkę je rozruszać. Powrót do domu, przygotowaliśmy cały sprzęt na bieg, jeszcze po piwie na dobry sen i spać. Najgorsze, że w ogóle spać mi się nie chciało. Łącznie może przespałem jakieś 2-3h. Wstaliśmy przed 6 rano, śniadanie (bułki z nutelką), do picia izo i byliśmy gotowi do drogi.

Dojechaliśmy do Cisnej jakoś parę minut po 17. Akurat podjeżdżała kolejka, wsiedliśmy i pojechaliśmy na start. Podróż trwała jakieś min.30min i powiem szczerze,że to stanie mnie zmęczyło. Robiło się już ciepło. Na niebie zero chmur, tylko jedna wielka żarówka.

Dojechaliśmy na start, za nami jeszcze dwa pociągi z zawodnikami. Trochę znajomych twarzy. Wszyscy gotowi na cierpienie.


Wybiła 9 i poszliśmy. Początkowo nawet w tempie 5:30/km. Niestety już przy pierwszym podejściu ścieżka się zwęziła i wszyscy poruszali się gęsiego, z małymi wyjątkami biegnącymi "poboczem". Na tym etapie te górki były łagodne, ale gdzieś tam odkładały się w nogach. Biegnąc z kamerką czasami się zatrzymywałem i nagrywałem innych towarzyszy biegu, ale także widoki oraz cierpienie na podbiegach, ale o tym zaraz.

Były podbiegi to i musiał być zbieg. Był dość długi, bo ponad kilometrowy prosto do punktu żywieniowego, gdzie uzupełniłem bukłak, napiłem się wody, jeden kubek wylałem na głowę, krótki nagranie tego co tam się działo i w drogę.

No i się zaczęło, wbiegam w las, a tam ściana, dosłownie. Wtedy przypomniałem sobie jak sprawdzałem nachylenia na trasie i te 27%. Wszędzie było widać cierpienie (możecie to obejrzeć tutaj, tutaj lub tutaj).

Na zbiegu zaczęło, mi dokuczać kolano,a na tych stromych podejściach odezwał się achilles, co doprowadziło, że już całkowicie odpuściłem i skoncentrowałem się na tym, aby nie przedobrzyć i coraz częściej nagrywałem filmiki z trasy, a widoki zapierały dech w piersiach i nie mówię tu o dziewczynach na trasie (choć w wielu mógłbym się zakochać), a o górach.

Od pewnego czasu każdy kogo spotykaliśmy na trasie twierdził, że od teraz już tylko w dół i było, ale może przez kilkaset metrów, a potem kolejne podejście, które każdy przeklinał.

W pewnym momencie sam siebie przyłapałem, że zbiegając zacząłem nucić piosenkę zasłyszaną rano w radio (może nawet będzie słychać na filmiku z biegu).

Ostatni prawie 4km zbieg to dla mojego kontuzjowanego kolana i achillesa to była tragedia, a moment w którym było prawie pionowo to była masakra. Na szczęście jakoś udało się zbiegać, powoli i spokojnie, żeby nic sobie nie zrobić.

Ostatnie metry to już zastrzyk adrenaliny, ból przeszedł, kibice na.trasie, na torach i tuż przed metą nieśli dopingiem każdego z biegaczy, mnie również. Przekraczając linię mety poczułem ulgę, ale i ogromną radość - udało się!!!


Po biegu piwo i wylądowaliśmy w potoku, niektórzy siadali na kamieniach wystających z wody, na korzeniach, a ja glebnąłem tyłkiem w wodzie i to było cudowne. Chłodna woda działa bardzo dobrze na zmęczone nogi. Siedząc tam w wodzie i pijąc piwo Rzeźnik nagrałem (jest na filmiku z biegu) deklarację, że nie przyjeżdżam na Rzeźnika. Ale to nie prawda, przyjadę, coś w tym jest co usłyszałem odbierając pakiet - "Rzeźnik wciąga".

Później oczywiście posiłek regeneracyjny - pizza - nawet nie wiem kiedy zniknęła z talerza i powrót do domu.


Dziś czuję się cudownie, gębą uśmiechniętą, lekko bolący achilles i tyle, jest świetnie.

Wszystkim polecam start w Rzeźniczku, przyjazd do Cisnej i poczucie tej atmosfery biegu, to jest naprawdę coś wspaniałego.

Na koniec jeszcze kilka fotek:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz